top of page
Zdjęcie autoraJoaquín E. Danilecki

W śmierci zostaliśmy złączeni, już nigdy nie będziemy rozdzieleni



 

[Druga część opowiadania „Teraz patrzę na jasną stronę życia”]

 

Zbliżał się koniec Ziemskiego roku. Śmiertelnicy świętowali to wydarzenie tak hucznie, że wielu z nich dosłownie odlatywała w Zaświaty, a część z nich aż do Piekielnych Czeluści. Na szczęście, odbudowa Tenebrae powoli dobiegała końca. Powstawały nowe infernalne osiedla, których przygotowanie Siegel zlecił swoim najlepszym demonicznym budowniczym. Większość budynków została grubo zabezpieczona, pokryciem tym były między innymi silne elementy elewacji splecione z domieszką trucizn i czarów, oraz wszelakie detale magiczne. Wśród Demonów pracujących nad odpowiednimi zaklęciami znajdowały się nie tylko starsi osobnicy oraz członkowie Conventus Infernalem, ale również – zaskoczony taką nominacją – Demon Słowa.


W swoim obecnym stanie, ku ogromnego zdziwieniu jego znajomych Demonów, czyli Kas, Egzy, Ami i Raima, Devin był silniejszy niż dotychczas. Zupełnie tak, jakby coś przestało go blokować. Nie dało się ukryć, że jego koledzy byli względem niego podejrzliwi, odkąd tylko zaczął stąpać po ziemiach Tenebrae w pełnej krasie, jako prawdziwy Demon Słowa. Teraz jednak łapali się za głowę, widząc postępy, jakie poczynił.


Budowniczy siedzieli naprzeciwko dokańczanych gmachów, przyglądając się Szepczącym, czyli chórowi czartów służebnych, których Demon Słowa pilnował w celu poprawnej recytacji zaklęć. Na jego ramieniu siedział wielkoszczur tenebrański, Frederick, jego zwierzak i towarzysz nieodstępujący go nieomal na krok. Wydawało się, że pełnił rolę jego obserwatora i strażnika zarazem. Tylko raz po raz przemieszczał się pomiędzy innymi Demonami tak, jakby zbierał informacje o tym, co dzieje się wokół rozmówców – tak, jak teraz, gdy przemykał pomiędzy rozmawiającymi między sobą Demonami Trucizn, Wiedzy, Ognia i Zaklętych Miejsc.


- Kto to jest i co zrobił z Devinem? – pytała Kas, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.


- Przecież to ten sam figurant, jakiego znamy – odparła Egza, wzruszając ramionami i grzebiąc coś przy swojej maszynie.


- Niekoniecznie – prychnęła Ami, zerkając na Demonicę zza ramienia swojego partnera, Raima. – Moim zdaniem ploty z Piekielnego Imperium powoli przestają być plotami.


- Fakt, trochę dziwnie czytać o tym, że Devin ma partnera, a nie próbuje się zabić po raz kolejny – odparła Egza po chwili milczenia, wciąż obracając w dłoni klucz, którym skręcała części maszyny. – Ale Zahun i jego plotkarze zapomnieli chyba, że nasz Demon Słowa jest aseksualny.


- O tobie też tak myślałam, dopóki nie pokazałaś, na co cię stać – wtrąciła Kas, mierząc ją wzrokiem. Egza przewróciła oczyma i zbyła komentarz swojej partnerki milczeniem.


- Myślicie, że obecność Evana odblokowała coś w Devinie? – zastanowił się Raim, stukając się palcem w podbródek. – Albo że… No wiecie? Są razem? W każdym tego słowa znaczeniu?


Pozostałe Demony spojrzały po sobie z powątpiewaniem. Za chwilę wszyscy zaśmiali się wniebogłosy. Ale bzdura. To było niemożliwe.


Niemożliwe, żeby aseksualny Demon Słowa, który nigdy nie ujawnił się nikomu z niczym, miał w sobie chociaż cząstkę pożądania poza tendencjami do autodestrukcji i sadyzmu. Niemożliwe, by Demon, który potrafił przepraszać, który miał w sobie szczątki człowieczeństwa, doświadczał emocji innych niż te uważane przez ludzi za złe.


Prawda?


Jako że prawda nie mogła istnieć w Tenebrae, Demony wzruszyły ramionami i wróciły do pracy, przestając dyskutować na temat Devina.


Krążący wokół nich Frederick wrócił na ramiona swojego pana, niosąc mu niespodziankę. Devin skończył pracę i wrócił do swojego pokoju w klubie INFERNAL, chcąc ją odcyfrować. Usiadł na kanapie i nakarmił szczura w nagrodę za dobrze wykonaną pracę, po czym zajął się wiadomością przyniesioną przez gryzonia, usłyszaną dzięki zaklęciu audiokinetyczemu oplatającemu obrożę Fredericka. Gdy tknął ją właściciel, Demon Słowa, zanikał z niej cienki pasek fal dźwiękowych wyglądający jak nuty zgniecione  z kluczem wiolinowym na pięciolinii.  Należało go teraz odpowiednio odcyfrować, w czym Devinowi pomagała między innymi wiedza zdobyta w Tenebris College.


Był Demonem Słowa. Zgodnie z jego powołaniem, żadne słowo nie mogło się przed nim ukryć. Był ich panem, twórcą i rzeźbiarzem. Mógł je zbierać, modyfikować i tworzyć nową rzeczywistość. Wszelkiego rodzaju anomalna perturbacja była w jego zasięgu, o ile tylko mógł mówić lub pisać, a jako że żaden Demon nie był w stanie go zabić ani zniszczyć, ponieważ to właśnie Słowo, wedle legend, stało się Ciałem i stworzyło świat przez wiekami, Devin mógłby nieustannie się odradzać, gdyby tylko ktokolwiek odważył się go zgładzić. Nikt jednak nie miał takiej możliwości. Devin był nieśmiertelny – stał się taki, zresztą zgodnie z życzeniem Sama Siegla, Mrocznego Hegemona.


To miało być jego karą. Jednak jako znawca mefistofelicznej retoryki i przeklętej dialektyki erystycznej, Demon Słowa miał wielką moc, większą, niż mogłoby się wydawać. Mimo to, nie mógł doświadczyć jej wcześniej, gdyż blokował go Sam Siegel – we własnej osobie.


O jego wpływie na siebie Devin przekonał się, gdy Siegel zajął się swoim kolejnym knowaniem, którego skutków na razie nikt nie poznał. Mroczny Hegemon stracił zainteresowanie swoim „naczyniem”, jak go nazywał – a przynajmniej odpuścił mu, nie wiadomo, na jak długo. Póki co, kontaktował się z nim tylko przez Amsera, a i tak nie miało to miejsca zbyt często.


Wcześniej byłoby to Devinowi nie na rękę, ponieważ musiał czuć się potrzebny, by odczuwać jakikolwiek sens swojego istnienia. Jednak teraz, po wszystkich przejściach związanych z Wielką El, a także tym, co działo się z nim, odkąd przebywał w towarzystwie Evana, zdążył zmienić swoje stare, ziemskie przyzwyczajenia.


Brak udręki ze strony Siegla to jednak nie wszystko. Devin rzucił też papierosy otrzymywane z posiadłości Mrocznego Hegemona. Owszem, wciąż miał do nich dostęp, mimo że nie prosił o nie. Wbrew pozorom, nie mógł na nie patrzeć, ponieważ odkrył, co mu robiły.


Siegel wyhodował w nim pustkę, którą Devin próbował czymś wypełnić i przez większość wszechczasu próby te spalały na panewce. Świat pozytywnych emocji był przed nim zamknięty przez długi czas, gdy Siegel kontrolował go za pomocą czegoś, czego Devin nienawidził za Starego Życia – używek. Infernalne papierosy były niczym narkotyk dla śmiertelnika, wzbudzały w nim na przemian uległość i agresję wobec świata, potęgowały jego autodestrukcję i sadyzm, przez co Devin stawał się kopią tych, których tak nienawidził.


Demon Słowa gniewnie wpatrywał się w swój notes, zdając sobie sprawę z tego, że dopiero pojawienie się Evana doprowadziło do odkrycia przez niego tak prostego faktu – został zmanipulowany tak, jak wcześniej sam manipulował. Okropne uczucie, jednak tylko ono naprawdę otworzyło mu oczy na rzeczywistość, w jakiej uczestniczył i którą kreował.


Przeszłość była niegdyś szkłem w jego oku. Teraz, gdy Evan poznał ją i dzielił jej tajemnicę razem z Devinem, ten zaczął odczuwać to, na co nie był wcześniej gotowy – ciepłe uczucia.


Powoli się z nimi godził. Wydawało się jednak, że dla pozostałych była to spora zagwozdka – a przynajmniej to wyszło ze słów odcyfrowanych z rozmów znajomych Demonów współpracujących z nim.


- Wiem, że się zmieniłem – prychnął Demon Słowa, gdy Frederick usiadł mu na ramieniu. – Aż tak ich to przeraża?


Szczur pisnął i poruszył łapkami, jakby chciał tym gestem dać znać, że nie ma pojęcia.


Tu nie chodziło o utratę kontroli, której pozostałe Demony nigdy nad Devinem nie miały. Tu chodziło o to, że wszyscy wreszcie musieliby go traktować poważnie. Jednak czy on naprawdę tego potrzebował? Wolałby, żeby zostało tak, jak dawniej. Jeśli on i Evan byli traktowani jak duo złożone z sarkastycznego nerda i napalonego imbecyla, mogli wyciągnąć asa z rękawa niejeden raz.


Nie byli tym samym Demonem i Kambionem, którzy stoczyli bitwę z Wielką El jakiś wszechczas temu. Obaj się zmienili…


Devin wstał z kanapy i skierował się do wyjścia z pokoju, by udać się na salę. Wiedział, że Evan coraz mniej pracował jako host, a coraz częściej wymykał się z INFERNALa do innych robót, których miał aż nadto, więc rzadko się tu pojawiał. Wcześniej Demony śmiały się z niego, że jedyne, co potrafił, to dawać dupy. Jednak po jego ostatniej potyczce z nadpobudliwymi klientami, którzy chcieli go okraść, okazało się, że potrafił też dać niezłego kopa – stłukł ich tak, że sam Zoffas zmienił mu obowiązki w klubie, wyznaczając go głównie do sprzątania bajzlu po imprezach. Evan znalazł sobie takie zajęcia, które (również ku zadowoleniu Devina) zdecydowanie poszerzyły jego horyzonty.


Kambion ewidentnie zbierał na coś wszystkie te ṣuhāry. Devin nie wiedział, na co Evan skrzętnie chował piekielną walutę, wszystkie swoje oszczędności, nikomu nic nie mówiąc – nawet jemu. Wiedział jednak, czym jest tajemnica, więc na niego nie naciskał. Evan sam mu o tym powie – Demon Słowa nie miał co do tego żadnych wątpliwości – w swoim czasie.

 

*

 

Evan stanął pod drzwiami Biblioteki Ksiąg Zakazanych, powoli otwierając jej wielkie, mosiężne drzwi. Wnętrze budynku było urządzone w stylu, którego nazwę poznał kiedyś w ziemskiej szkole – gotyckim. Strzeliste kolumny, sięgające ozdobnymi szponami krwistoczerwonych witraży w oknach, niezwykle mu się podobały. Księgi, które znajdowały się na gigantycznych, drewnianych regałach, wyglądały na zniszczone, jednak taki był ich urok – jak i całego Tenebrae.


Evan zatrzymał się przy ladzie, zgłaszając swoją obecność jednemu z demonów służebnych Forcasa, zarządcy gmachu. Demony były cieniami, które nie rzucały się w oczy. Przybierały postać upiornych sów, które przemieszczały się po całym budynku, obserwując to, co dzieje się z księgami. Evan już wcześniej opłacił swoje członkostwo dzięki temu, że dorywczo pracował tutaj jako tragarz woluminów, teraz musiał jedynie okazywać odpowiednią kartę przy wejściu. Dzięki niej miał dostęp do większości pozycji.

Demon Forcasa przepuścił go do alejki, w której Evan znalazł pusty stolik i usiadł przy nim wraz z pozycjami, które wcześniej sobie zarezerwował. Zdmuchnął pył z jednej z ksiąg i zaczął ją wertować, przerysowując z niej do swojego tęczowego notesu to, czego potrzebował.


Księgi skrywały różne historie. On niedawno poznał jedną z nich. Nie z kart woluminu, a ze wspomnień…


Jeśli naprawdę tak ci na nim zależy, będziesz z nim dzielić wszystko, łącznie z nieśmiertelnością i wiecznym bólem.


Uczucia Kambiona względem Demona Słowa zmieniły się po tym, jak ten odkrył historię Starego Życia Devina – chociaż wbrew oczekiwaniem Siegla, zamiast zniknąć, wzrosły na sile. Za sprawą Mrocznego Hegemona, Evan również stał się nieśmiertelny, by dzielić z Devinem wszystko, każdą emocję, całe życie wieczne, dobre i złe – wydawałoby się, że głównie złe, skoro mieszkali w Tenebrae – chwile. To miało być jego karą, ale... Brzmiało jak jakaś infernalna ceremonia ślubna, której prowadzącym był sam władca Piekła.


Przynajmniej tak chciał to widzieć Evan. Dostrzegając, że jego normalna próba uwodzenia na nic nie zda się w przypadku Demona Słowa, zmienił taktykę. Zaczął interesować się czymś więcej niż tylko seksualnym poborem energii, na przykład studiować słowa, by lepiej poznać swojego partnera. To, co kiedyś było dla Devina nie do pomyślenia, teraz stało się rzeczywistością.


Evan zaczął wykorzystywać tutejszą wiedzę na swoją korzyść. Co więcej, zdobywał ją, czytając książki i przeglądając to, co mogło mu się przydać w Bibliotece Ksiąg Zakazanych. Poza wiedzą teoretyczną, zajął się też wiedzą praktyczną. Niedawno spytał ojca, czy ten mógłby załatwić mu prywatne lekcje u Agaresa, Demona Odwagi, który dowodził Czartami Nocy. Jako że ten miał dług u Farcuffa, zgodził się szkolić syna Demona Pożądania. W ten sposób Evan nie potrzebował już zaklętych bransoletek od Mrocznego Hegemona. Zaczął bronić się przed napastującymi go duszami i Demonami, sam o sobie decydował… I był z tego zajebiście dumny.


Nie był już zwyczajną męską dziwką. Powoli, acz sukcesywnie, stawał się kimś więcej. Wiedział, że inaczej nigdy nie dorówna Devinowi, a przecież jego największym marzeniem było stać się partnerem takim, jakiego Demon Słowa potrzebował. Wszystko to Evan robił, chcąc zrealizować swój wyjątkowy plan, w czym nikt i nic nie mogło mu przeszkodzić – nawet Devin.


Już raz ci to powiedziałem. Nie zmienię zdania, bez względu na to, czego się o tobie dowiedziałem. Nie zostawię cię samego.


Evan skończył przerysowywać to, co znalazł w księdze. Teraz tylko musiał znaleźć odpowiednie materiały na Ciemnym Targu. Oddał wolumin jednej z sów Forcasa, po czym wyszedł z Biblioteki Ksiąg Zakazanych.


Idąc przez Ogród Cieni, zwrócił uwagę na parkę migdalącą się na ławce. Widok ten przypomniał mu, że wciąż musiał ogarnąć jedną rzecz – samoczynne blokowanie zmysłowej energii, która znajdowała się w jego umyśle po każdym akcie seksualnym. Z biegiem czasu wydarzenia, które poznawał, zaczęły go bardziej interesować niż przerażać, jednak ile można było patrzeć na agresję i mord? Ten widok strasznie mu spowszechniał, nie chciał zajmować sobie nim głowy. Wolał zapełnić ją innymi wyobrażeniami, takimi, które były tutaj rzadkością.


Musiał koniecznie porozmawiać z Devinem na temat metody, którą ten rzekomo ostatecznie opracował, by mu pomóc, a której tajników jeszcze mu nie zdradził. Demon Słowa był jego jedyną nadzieją… o ile mógł o niej mówić w Tenebrae.

 

*

 

Devin, korzystając z nieobecności Zoffasa, który jako prefekt Tenebris College udał się na obchody zakończenia semestru, wydostał się z INFERNALa, zostawiając przygotowane przez siebie teksty na biurku managera zespołów. Wpakował Fredericka do torby, chociaż szczur prędko z niej wyprysnął, znów lądując na jego ramieniu. Demon Słowa prychnął z niedowierzaniem, jednak nie miał zamiaru karcić gryzonia za to drobne nieposłuszeństwo.


Wybrał się w stronę centrum, chcąc dowiedzieć się, czy liczba istot oczekujących na infernalne mieszkania zmniejszyła się, odkąd ostatni raz znalazł się w ratuszu. Zanim wszedł na teren wysokiego gmachu z czerwonej cegły przypominającego raczej więzienie niż urząd, zerknął na Fredericka.


- Tym razem musisz zostać w środku, inaczej mnie stamtąd wywalą – poinstruował go, podnosząc klapkę zakrywającą torbę. – Możesz z niej wyglądać, zgoda?


Frederick zgodził się na to ustępstwo, popiskując coś. Przebiegł po ramieniu Devina i wskoczył do jego torby, wystawiając z niej pyszczek.


Demon Słowa wszedł do gmachu, kierując się wprost do punktu informacyjnego. Kierowała nim ciemnowłosa Demonica, która dotychczas zajmowała się swoimi czarnymi paznokciami.


-  Czego chce? – warknęła, gdy Devin stanął przy okienku.


- Listę dostępnych mieszkań – odparł spokojnie Demon Słowa, machając przed nią swoim piórem.


Widząc je, Demonica nieco zmieniła ton głosu. Chrząknęła złowróżbnie i uderzyła dłonią w przekaźnik hologramu, który pokazał się przed Devinem. Obraz był zakłócony, ale w miarę czytelny.


Spojrzał na listę. Wydawało się, że się skróciła i to on powinien się na niej znaleźć w pierwszej kolejności. Jednak, ku jego zdziwieniu, wskoczył przed nim ktoś inny.


- Co, do… – zaczął, wpatrując się w gryzmoły mające przedstawiać podpis jakiegoś Demona. Wydawało mu się, że znał tylko jednego, który podpisywał by się brokatowym tuszem, ale to przecież niemożliwe. Po co mu były dwa mieszkania, skoro większość czasu w ogóle nie było go w Tenebrae?


- Co, mieszkanie zmieniło właściciela? – mruknęła Demonica, widząc niezadowolenie na twarzy Devina. – No co za przypadek. Jeszcze sobie trochę poczeka. Mogę pokazać inne, jak rzuci paroma ṣuhārami.


Demon Słowa pokręcił głową, odmawiając jej. Widział tamtą listę już wcześniej, ale zdecydowanie wolał mieszkać w okolicach śródmieści, centrum było dla niego zbyt hałaśliwe, o czym przekonał się w hacjendzie Farcuffa. Wiele by dał, żeby wrócić do mieszkania, które wynajmował z Evanem, albo lepszego – i właśnie tę opcję ktoś mu zaiwanił.


Zawiedziony tym obrotem spraw, Devin postanowił wrócić do INFERNALa. Tamtejszy pokój stał się dla niego domem tylko dlatego, że Farcuff bał się Fredericka. Zwierzak mógł przebywać w mieszkaniu Demona Pożądania tylko w klatce, a na to Devin nie chciał się zgodzić. Tymczasem w pokoju w INFERNALu nie było miejsca dla Evana. Gabinet był wystarczająco mały, a na ciśnięcie się na jednej kanapie Devin nie mógł sobie pozwolić z powodu rodzącej się w nim… przypadłości.


Wszedł do rzeczonego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Frederick wyskoczył z jego torby i podreptał do stolika, na którym leżały notatki Demona Słowa. Devin rzucił na nie okiem. Co się z nim, do ciężkiej cholery działo?


Nie mógł przestać myśleć o Evanie nawet wtedy, gdy go przy nim nie było, o czym świadczyły teksty, jakie pisał. Już jakiś wszechczas temu opracował zaklęcie, które pomogłoby Kambionowi poradzić sobie z cyrkulacją duchowych reminiscencji, ale miało ono jeden haczyk – musiało zostać zastosowane dosłownie. Działo się tak ze względu na różnicę w posiadanej sile. Poprzednio do cyrkulacji energii w przeciwnym kierunku wystarczył słabszy kontakt albo moc jego pióra, bo Devin był wtedy pustym naczyniem Siegla, ale teraz, by zainicjować zamknięcie obiegu, trzeba było czegoś… Innego.


Devin pokręcił głową, wyrzucając z niej to, o czym właśnie pomyślał.


Może nie był to jedyny sposób, jednak inne znalezione przez Devina zaklęcia były zawodne. Testował je na Evanie już wcześniej, ale nie przynosiły oczekiwanych efektów. Przekopał się przez annały, jakie znalazł w Bibliotece Ksiąg Zakazanych oraz te, które chwycił u Farcuffa. Wydawało się jednak, że wszystko i wszyscy chcą, by znów musiał coś w sobie zmienić.


Normalnie wykonałby to… zadanie… i przestał o nim myśleć, ale zaklęcie nie zadziała, jeśli nie włoży w nie całego siebie. Dosłownie i w przenośni. Jednym słowem, musiał być przekonany, że tego chce, w końcu był to swego rodzaju ceremoniał złączenia się dwóch bytów i w niczym nie przypominał pochłaniania energii takiej, jak robił to Evan, gdy karmił się seksualnym wigorem swoich ofiar. Trzeba było do niego obopólnej zgody i, chcąc nie chcąc, pewnej dozy energii, jaką stanowiły różne uczucia, w tym inne niż pożądanie. Co więcej, ten rytuał łączył dwa byty bardziej niż cokolwiek innego… Na wieczność.


- Cholera, nie wierzę – jęknął Devin, czując, że coś się w nim gotuje. Zazwyczaj w takich chwilach sięgnąłby po papierosy, ale one znowu niepochlebnie mu się kojarzyły.


Jako śmiertelnik miał zerowe pojęcie o pożądaniu. Przynajmniej tak myślał, bo przecież nikt nigdy go nie pociągał. W Starym Życiu wiele czytał o aseksualności, był pewien, że go dotyczyła. Zero pożądania, zero emocji… Przynajmniej tak sądził do pewnego czasu. Jakim cudem jego demoniczny byt czuł to, co było dla niego zupełnie obce na Ziemi, za ludzkiego życia?


Aż do teraz. Wszystkie wydarzenia, które zbudziły pokłady jego wewnętrznych emocji, zaczęły go przygniatać. A najgorsze było to, że nie miał się nimi z kim podzielić. Na swoje nieszczęście znał tylko jedną osobę, która miałaby pojęcie w tym temacie i absolutnie nie miał zamiaru się jej podkładać.


Nawet nie zauważył, gdy do jego drzwi ktoś zaczął się dobijać, i to coraz bardziej uporczywie. Dopiero Frederick wytrącił go z zamyślenia, lekko kąsając go w palce prawej dłoni. Zaaferowany swoim problemem Devin zdjął z drzwi zaklęcie blokujące, by wpuścić przybysza do siebie.


Do środka zajrzał Evan, uśmiechając się do niego tym swoim słodkim uśmiechem, zarezerwowanym tylko dla Demona Słowa…


Na wszystkie kaduki, zwariuje zaraz. Może powinien wrócić do palenia? Nie, inaczej nie dowie się, co mu jest, bo znowu coś go zablokuje. Jasna cholera, i tak źle, i tak niedobrze.

Kambion wszedł do środka, kucając tak, by przywitać się z Frederickiem. Miał na sobie ciemne ogrodniczki i jasną bluzę, wszystko upaćkane farbami, a na jego kolorowych włosach spoczywała czapka malarska, również upstrzona wszystkimi kolorami tęczy. Szczur powąchał go, po czym wskoczył na jego ramię. Zdaje się, że już nie przeszkadzało mu to, czym Kambion się zajmował.


- Zatrudniłeś się też jako malarz? – rzucił Devin, gdy przybysz pogłaskał Fredericka po pyszczku.


- Zawsze coś tam zmaluję po godzinach – zażartował Evan po dłuższej chwili milczenia. – A ty?


- A, nic! – zawołał Devin, czym prędzej zamykając w ogniu notatki, jakie leżały na jego stoliku, zanim Evan zdążył rzucić okiem na to, co się na nich znajdowało. – Też sobie bazgroliłem.


Kambion uniósł brew w geście zdziwienia, jednak nie skomentował zachowania Demona Słowa. Zamiast tego usiadł na roku kanapy, patrząc na niego z ukosa.


- Wiesz, chciałem porozmawiać o tym zaklęciu dotyczącym przepływu duchowych reminiscencji. Opracowałeś je już?


Gdyby Devin nadal był człowiekiem, oblałby go zimny pot.


- Jest bardziej skomplikowane niż myślałem, wciąż nad nim siedzę – skłamał, drapiąc się z tyłu głowy.


Evanowi to nie umknęło. Współdzielenie emocji miało swoje plusy i minusy, ale czasem sygnały, które do niego docierały, były jak za mgłą. Zaczynał mieć podejrzenia względem Devina, ale były one na tyle absurdalne, że zdecydował się je zanegować. Nie miał nawet jak tego sprawdzić, bo od pewnego czasu Devin nie dopuszczał go do siebie na odległość bliższą niż półtora metra.


Jeszcze niedawno Evanowi wydawało się, że Devin zaczął akceptować to, co odczuwał. Nie marudził, nie narzekał na wszystko i naprawdę się uśmiechał. Potrzebował bliskości, nie dało się tego ukryć. Kambion zdążył już dowiedzieć się, jak to jest go przytulić i pocałować, więc skąd, do ciężkiej cholery, taki regres w przeciągu zaledwie… Ilu ziemskich dni? Tygodni? Czas nie miał znaczenia, skoro Evan był już tak blisko celu, a ten znów się od niego oddalał.


Zaczęło go to denerwować. Chciał usiąść bliżej niego, ale w tym samym momencie Devin poderwał się nagle, jakby coś mu się przypomniało.


- Miałem jeszcze wpaść po coś do Biblioteki Ksiąg Zakazanych, więc…


- Idę z tobą – zapowiedział się Evan, wstając zaraz za nim. – Mam jeszcze jedno zlecenie w Ogrodzie Cieni, a to po drodze.


- Och.


Demon Słowa i Kambion stali w ciszy, która była tak gęsta, że można by ją kroić połyskującym, tęczowym sztyletem należącym do Evana.


- Idziesz? – zagaił w końcu, podchodząc do drzwi.


Devin odruchowo pokiwał głową parę razy. Czuł się tak, jakby on i Evan zamienili się osobowościami przez to, co się z nim działo. Jakby stał się dzieciakiem, który dopiero odkrywa, czego chce i jak działa jego organizm. A był Demonem, już nie człowiekiem.


Co za upokorzenie. Gorszym od tego mogłaby tylko być utrata kontroli. Na całe szczęście był Demonem Słowa, więc przeciętne zaklęcie pokroju Adulterium Demonicum na niego nie działało, ale… Tym razem to nie słowa wyrządzały taki zamęt w jego duchowym bycie, a czyny. I to takie zupełnie normalne, przecież Evan nie robił nic poza cholernym byciem obok.


Devin musiał w ciszy wyszeptać kilka zaklęć, by wzmocnić osłonę między nimi, żeby żadne z jego uczuć nie wylało się na Evana – i by ten nie miał pojęcia, co się z nim dzieje, przynajmniej dopóki Demon Słowa sam tego nie odkryje.


*


Niebawem Demon Słowa i Kambion znaleźli się przed drzwiami Biblioteki Ksiąg Zakazanych. Devin nie chciał dopuścić do tego, by Evan zobaczył, co ten wypożycza, więc postanowił uciec się do podstępu.


- Nie chciałbyś wziąć Fredericka ze sobą? – zagaił, gdy szczur przechodził z jego jednego ramienia na drugie. – Dawno nie byliśmy razem w Ogrodzie Cieni.


- Jasne, ale muszę też zajść do Alpiela. Na pewno mogę go zostawić samego?


- Daj spokój, zostaw go gdziekolwiek, i tak do ciebie wróci – odparł Demon Słowa, uśmiechając się do niego. – Będę tam za moment. Poczekaj na mnie przy Fontannie Rozpaczy.


Evan, widząc jego uśmiech, uspokoił się nieco. Skinął głową, zgadzając się na jego propozycję. Pozwolił Frederickowi wspiąć się po nogawce swoich ogrodniczek aż na ramię, po czym poprawił czapkę malarską i ruszył przed siebie.


W tym czasie Devin wszedł do Biblioteki i skierował się w stronę woluminów, o których nigdy by nie pomyślał na poważnie… aż do teraz.


Wziął w dłoń poszukiwaną przez siebie księgę z pożółkłą okładką i zaczął ją kartkować. Co jakiś czas rozglądał się po bokach, bacząc na to, by nikt nie zauważył go z tą pozycją. Materiał potrzebny mu do zrozumienia własnej sytuacji zawierał się jednak na kilkudziesięciu stronach.


Devin obruszył się lekko, widząc to. Nie miał innego wyjścia. Usiadł na podłodze w kącie i zaczął czytać księgę tak, jakby chciał ukryć to, czego się dowiadywał z jej kart. Samo wzięcie egzemplarza w dłoń na dłużej niż kilka chwil zapisywało go na karcie czytelniczej, co było dla Devina nie lada wyzwaniem. Miał nadzieję, że nie przekroczy tego limitu.

 

*

 

Evan siedział na brzegu Fontanny Rozpaczy, wpatrując się w Ogród, którym zajmował się Alpiel, a po którym od jakiegoś czasu hasał Frederick. Do dorywczych zadań Kambiona należało też pielęgnowanie tutejszych kaktusów, którymi zachwycał się Siegel. Podobno przygotowywał się do pojawienia się w Tenebrae kogoś wyjątkowego, co Evan wiedział tylko dlatego, że Siegel pracował z jego ojcem. Miał nadzieję, że kimkolwiek była ta postać, Mroczny Hegemon poczeka z tymi odwiedzinami, dopóki on nie skończy własnej misji.


Musiał walczyć sam ze sobą, by nie zdradzić się przed Devinem z tym, co dla nich szykował. Dlatego też, gdy w końcu zobaczył go na horyzoncie, miał nadzieję, że jego praca nie potrwa długo.


- Znalazłeś to, czego szukałeś? – zapytał, gdy Demon Słowa stanął przed nim.


Devin, co było do niego ostatnio niepodobne, nieśmiało skinął głową.


- Muszę się przygotować do tego zaklęcia. To może trochę zająć.


- Mógłbyś mi chociaż powiedzieć, na czym polega, może tak byłoby szybciej i łatwiej…


- Chyba dla ciebie – warknął Devin, zerkając na niego gniewnie. Po chwili jednak zmienił nastawienie. – Wybacz. Nie… Raczej nie.


Demonowi Słowa zabrakło słów? Evan nie mógł w to uwierzyć. Uruchomił się w nim stary, ludzki odruch, każący mu podejść do Devina i położyć mu dłoń na czole – co było niezwykle głupie i niepotrzebne, bo nie zdradzało oznak podwyższonej temperatury, tak jakby zrobił to niegdyś termometr śmiertelników.


Zdradziło jednak coś innego, bo dotknięty przez Evana Devin odskoczył od niego jak poparzony, lądując pomiędzy ozdobnymi kaktusami. Mało brakowało, a nadziałby się na nie tyłkiem. Sam Evan też poczuł jakiś dziwny żar, ale był tak zszokowany zachowaniem Devina, że olał ten fakt.


- Co się z tobą dzieje, Dev? – zmartwił się Kambion, gdy Demon Słowa podniósł się z ziemi tak, by uniknąć następnego zetknięcia z nim. – Naprawdę zaczynam się martwić, że…


- Że co?! Że mam ze sobą problemy!? – krzyknął Devin, zaciskając pięści w gniewie i zerkając na niego ze wściekłością w złotych oczach.


Evan wpatrywał się w niego bez słowa. Która jego część teraz przemawiała, autodestrukcyjna czy sadystyczna? A może żadna ze wspomnianych? Musiał go jakoś uspokoić, ale jak miał to zrobić, skoro Demon Słowa nie pozwalał do siebie podejść?


Devin złapał się za głowę, kręcąc nią w lewo i prawo, jak nastolatek, który dostał napadu złości.


- Nie radzę sobie z tym – szepnął, kucając na ziemi. – Nie wiem, co robić.


Ciężko mu było to przyznać, bo zawsze był samodzielny, ale tym razem… Potrzebował pomocy.


Evan ukucnął naprzeciwko niego, w tym samym momencie podbiegł do nich Frederick. Gryzoń, jakby domyślając się, co się dzieje, wskoczył Devinowi na ramiona i przytulił się do jego twarzy. To nieco go uspokoiło.


Kambion zastanawiał się, gdzie ten posiał swoje papierosy. Miał je ze sobą zawsze w takich chwilach, pomagały mu się uspokoić. Ale… od pewnego czasu Evan nawet nie czuł ich zapachu. Niemożliwe, by Siegel je odebrał, przecież to właśnie tym kontrolował Devina. Czy to możliwe, że Demon sam je odstawił? Ale dlaczego?


Evan myślałby o tym dłużej, gdyby nie to, że z krzaków wyszedł Alpiel. Potarł wąsa i poprawił swój kapelusz, po czym przewrócił oczyma.


- Jeśli partner skończył się już na ciebie wydzierać, robota czeka – powiedział, po czym rzucił Kambionowi diaboliczny sekator. – Tnij tam, gdzie potrzeba, Evan.


Devin zdążył podnieść się z ziemi i uspokoić jakimś zaklęciem, które wyszeptał. Wydawało się, że zamiast infernalnych papierosów, teraz służyły mu jakieś mantry. Spojrzał na Evana ze smutkiem w oczach, wyszeptał „przepraszam”, po czym obrócił się na pięcie i zniknął w zaroślach razem z Frederickiem.


Evan żałował, że nie rozumie mowy zwierząt. Musiał być jakiś inny sposób, by dostać się do Devina. W przeciwnym razie Kambion bał się, że straci go na zawsze… a przecież mieli żyć wiecznie. To byłaby dla niego prawdziwa gehenna.

 

*

 

Jakiś czas później Evan wrócił do mieszkania ojca. Zastał w nim nikogo innego jak właśnie Farcuffa, który przeglądał jakieś dokumenty, prawdopodobnie od Siegla.


- Evanek! – ucieszył się Demon Pożądania, widząc go. – A gdzie podziałeś mojego zięcia?


- Jeśli mówisz o Devinie, to sam go stąd wygnałeś, razem z Frederickiem – mruknął Evan, ściągając wielobarwną bluzę pokrytą kawałkami roślin, igieł i farbami.


- Nikogo nie wyganiałem. Pchlarz może tu zostać, jeśli będzie siedział w klatce, taki był mój warunek.


- Freddie nie będzie siedział w klatce – odparł Kambion, buńczucznie zakładając ręce na piersi. – Devin się na to nie zgadza i ja też nie.


Farcuff zmierzył swojego syna od stóp do głów. Wyczuł zmianę w jego aurze. Postanowił nieco powęszyć w tym temacie.


- Pokłóciliście się?


- N-nie…  – wydukał Evan, ale to pytanie wystarczyło, by się rozkleił i wylał wszystkie swoje żale na ojca. – Nie wiem, o co mu chodzi. Unika mnie jak ognia. Nie chce, żebym go dotykał, a co dopiero robił inne rzeczy. Wiem, że wszyscy mówią, że jesteśmy partnerami, ale on chyba nie traktuje tego poważnie, nawet jeśli Siegel jest tego przyczyną we własnej osobie… – Urwał, gniewnie rzucając się na tęczowe siedzisko leżące w rogu jego pokoju. – Co ja robię nie tak? Przecież go kocham. I nie śmiej się ze mnie, wiem, że dla ciebie to słowo nic nie znaczy, dla nikogo w Tenebrae nic nie znaczy, ale ja mam to w dupie. Wiem, co czuję do Devina i kropka. Chciałbym, by on też wreszcie zaakceptował swoje uczucia.


Farcuff zastanowił się przez chwilę. Owszem, od jakiegoś czasu wyczuwał dziwną energię pomiędzy tymi dwoma, ale nie umiał jej określić, jakby coś ją tłamsiło. Trudno było ją nazwać energią seksualną, jeśli Demon Słowa wcześniej nie reprezentował żadnego znanego mu pragnienia, ale…


W głowie Demona Pożądania pojawiła się myśl, której raczej by się tam nie spodziewał.


Jego syn mógł „wiedzieć, co czuje”, bo nie miał problemu ani z tym, kim jest, ani z żadną

częścią siebie. Demon Słowa jednak nie odkrył wszystkiego za życia. Czy to możliwe, żeby to, co o nim mówiono, i co sam przez wiele ziemskich lat powtarzał, było nieprawdą? Jeśli tak, coś musiałoby mocno blokować jego energię… A może została przez kogoś zaklęta?


Farcuff usiadł naprzeciwko swojego syna z powagą na twarzy, jakiej Evan jeszcze nigdy tam nie widział.


- Co w jego zachowaniu zmieniło się tak konkretnie?


- Sam nie wiem. Odtrąca mnie od jakiegoś czasu, ale nie tak, jak na początku, tylko… inaczej.


- Evanku, uściślij mi to. Co to znaczy „inaczej”?


Kambion zastanowił się przez moment.


- Wysyła mi sprzeczne sygnały, a właściwie to mam wrażenie, że część z nich blokuje jakimiś zaklęciami. Nie miał problemów z moją obecnością, dopóki…


- Taaak?


- W sumie te jego napady zaczęły się, odkąd przestał palić papierosy, których dostarczał mu Siegel. Ale nie zdawałem sobie z tego sprawy wcześniej, bo czułem przy nim ten zapach od zawsze i... Cholera. Nawet nie zarejestrowałem, kiedy przestałem go czuć.


- A niech mnie chuj strzeli… – odparł Demon Pożądania, nagle zdając sobie sprawę z tego, że jego potomek mógł wpaść na pewien trop.


- Ojciec, weź – bąknął Evan, zerkając na niego z politowaniem. – To poważna sprawa. Możemy przestać sprowadzać wszystko do seksu?


- Jeszcze nie, synku – szepnął Farcuff, wstając nagle. Wyciągnął z kieszeni coś, co przypominało lateksową kulę wypełnioną kolorowym brokatem. – Zaraz wracam – dodał, po czym rzucił ją na ziemię i zniknął w barwnych oparach.


Evan znów został sam na mieszkaniu. Skoro nikt nie miał zamiaru z nim rozmawiać dłużej niż przez ułamek chwili, postanowił wrócić i skończyć to, co zaczął. Narzucił na siebie robocze ciuchy i wyszedł z mieszkania ojca, idąc w stronę śródmieścia.

 

*

 

Devin zamknął się pokoju w INFERNALu na cztery spusty, by przejrzeć księgę, którą ostatecznie musiał wypożyczyć z Biblioteki Ksiąg Zakazanych. To, co w niej czytał, nie zgadzało się z tym, co odczuwał. Czy to możliwe, że w tych rozdziałach czegoś brakowało? Sądził, że znajdzie w nich wszystko, czego potrzebował…


Wtulił się w kanapę, podciągnął kolana na siedzenie i oparł o nie księgę. Wpatrywał się w karty woluminu bez słowa, próbując na nich znaleźć jakąkolwiek odpowiedź. Wpakował się w straszne gówno. Zaczynał żałować, że przestał palić infernalne papierosy. To one obniżały wszystkie ludzkie wskaźniki jego umiejętności i możliwości, łącznie z tym, co śmiertelnicy nazywali popędem, a Demony – potencjałem energetycznym.


Z drugiej strony… Gdyby nie to, czy odczuwałby coś innego poza smutkiem i pogardą? Zyskał większą moc niż ta, którą posiadał, mając kontakt tylko ze złością i nienawiścią. Czy był jednak w stanie zaakceptować skutki uboczne, jakie miały miejsce przy okazji tego przebudzenia?


- Ty też myślisz, że oszalałem? – rzucił, zwracając się do gryzonia, który siedział na jego ramieniu, również wpatrując się w pożółkłą księgę. Frederick pacnął ogonem na jedną ze stron księgi, jakby chciał mu wskazać rozwiązanie mówiące dokładnie to samo, co zdanie zapisane tam – to normalne.


Chciałby, żeby to było normalne. Ale on nie był normalny ani za Starego Życia, ani teraz.

Może powinien sprawdzić, czy opisywane w tej książce wrażenia faktycznie się u niego pojawią?


Tuż po tym, jak o tym pomyślał, a zanim zdążył się ruszyć, w jego pokoju błysnęło, a spod drzwi wydobyło się coś, co przypominało kałużę brokatu. Usłyszał jakieś przekleństwa pod nosem. Frederick zbiegł z jego ramienia i schował się za kominkiem, jakby instynktownie chciał obserwować dalszy przebieg wydarzeń z daleka. Devin zdążył tylko zdjąć zaklęcie z drzwi, gdy do pomieszczenia z impetem wpadł Farcuff, trzymając w dłoni nie normalną broń, a coś, co przypominało rysunki z przeglądanej przez Demona Słowa książki, tylko że było długie, gumowe i tęczowe.


- Co…? – zaczął Devin, gdy Demon Pożądania niemal wetknął mu to w usta.


- Mamy sporo do pogadania, młody – mruknął mężczyzna, łypiąc na niego groźnie.


- O co ci chodzi? Weź ten… masażer… sprzed mojej twarzy.


- To nie jest…! – jęknął Farcuff, rozkładając ręce. – Normalnie bym się śmiał, ale pozostaje mi tylko płakać – dodał, po czym z całej siły przytulił Devina tak, jakby chciał go pocieszyć. – Biedactwo ty moje!


- Co ty…!? Puszczaj mnie, Farfoclu! – wrzasnął Demon Słowa, chcąc uwolnić się z jego uścisku. Już miał użyć jakiegoś zaklęcia, ale Demon Pożądania odsunął się od niego nagle, mierząc go wzrokiem.


- Hmmm. Nie widzę żadnych nietypowych oznak wzrostu. A jednak coś jest nie halo.


- Czego chcesz!? – obruszył się Devin, odpychając go od siebie jeszcze bardziej.


Zrobił to tak mocno, że książka, którą czytał, wylądowała na podłodze, co nie umknęło uwadze Demona Pożądania. Zanim Demon Słowa zdążył zareagować, przybysz podniósł książkę i z gracją okręcił się wokół własnej osi, powstrzymując Devina przed rzuceniem się na niego, atakując go kolorowym dildosem wtedy, gdy ten chciał się do niego zbliżyć.


- Księga zawiera między innymi badania śmiertelnika Kinseya – zaczął czytać na głos Farcuff, kartkując wolumin. – Zobaczmy. O, to ciekawe! Zachowania…


- Zamilcz! – krzyknął Devin, unosząc swoje pióro i korzystając z jednego ze znanych mu zaklęć.


W tym momencie Farcuff ucichł, ale tylko na chwilę, bowiem Devin był zbyt zdezorientowany, a Demon Pożądania zbyt rozogniony zdobytą wiedzą, by zaklęcie zadziałało poprawnie. Mężczyzna zaśmiał się, wciąż trzymając Devina na dystans. Demon Słowa wyglądał tak, jakby ktoś zlał mu policzki czerwoną farbą. Farcuff jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie, poza tym jednym przypadkiem potyczki z Wielką El, gdy ten niósł śmierć wrogom Siegla.


- …seksualne u śmiertelników – dokończył mężczyzna, zamykając księgę. – Ciebie to chyba nie dotyczy, Devinku. W końcu, o ile mi wiadomo, jesteś nieśmiertelny.


- Nie twój interes.


- Wręcz przeciwnie. Wiem sporo o różnych interesach – odparł Demon Pożądania, sadzając go na kanapie i siadając obok niego. – Opowiedz mi, co cię trapi.


- A co ty jesteś, mój terapeuta? – warknął Devin, jednak powoli zaczął spuszczać z tonu. – To jakiś koszmar… – stęknął, ukrywając twarz w dłoniach. – Przyszedłeś się nade mną znęcać, tak?


- Chyba zapominasz o mojej profesji, kochanieńki – ciągnął Farcuff, klepiąc go po plecach. – Muszę przyznać, że jestem zaskoczony. Nie wiem, czy chłód, który wcześniej od ciebie czułem, stanowił część ciebie czy po prostu powłokę, która skrywała taki gorąc!


- Rzygałbym z zażenowania, gdybym mógł – mruknął Devin, zakładając ręce na piersi, chociaż wyjątkowo nie odtrącił Farcuffa. – O czym ty mówisz?


- O twoich nowych objawach – odparł Demon Pożądania, uśmiechając się do niego tajemniczo. – Rzuciłeś papierosy od Sama, prawda?


- Skąd to wiesz?! – zląkł się Demon Słowa.


- To proste. Ani ja, ani Evan już ich od ciebie nie czujemy. Za to ja czuję przyrost mocy… Domyślam się, że te papierosy ją w tobie blokowały. Ale spokojnie, Sam jest teraz zbyt zajęty, by w ogóle zwrócić na to uwagę – uspokoił go Farcuff. – Niedługo w ogóle nie będziesz musiał się tym przejmować, uroczyście ci to przysięgam.


- To on mi je dał. Paliłem te fajki odkąd pamiętam – przyznał Demon Słowa. – A kiedy przestałem… Coś się we mnie pojawiło. Nie umiem tego ogarnąć.


- A niech mnie dildos świśnie. Mój zięć wszedł w okres dojrzewania – wzruszył się Farcuff, teatralnie ocierając łezkę wzruszenia. – Lepiej późno niż wcale, chociaż nie spodziewałbym się, że nawet to miałoby związek z Samem.


Devin prychnął pod nosem. A co w Tenebrae nie ma związku z Mrocznym Hegemonem? Wszystko prędzej czy później okazuje się częścią jego planu. Kto wie, może za jakiś czas okaże się, że ta sytuacja również należy do czyjegoś wielkiego piekielnego zamiaru.


- To… pożądanie. Myślałem, że mnie to nie dotyczy.


- Ale dotyczy, a ty ranisz przy tym mojego jedynego syna! – odparł Farcuff, gniewnie mierząc w niego swoją zabaweczką. – Więc albo się ogarniesz, albo…


- To nie jest takie proste! – krzyknął Devin, zgrzytając kłami. – Nie rozumiesz, bo ty dosłownie jesteś Pożądaniem, Farfoclu! Zapomniałeś, jak sam przestrzegałeś go przede mną?


- Fakt, ale Evan nie grzeszył wtedy zbytnią inteligencją i zobacz, jak to się skończyło dla was obu. Nie odwrócicie już biegu historii – podsumował Farcuff, składając ręce i opierając łokcie o kolana tak, by pochylić się w stronę rozgoryczonego Demona Słowa. – Przyznaję, że skoro wcześniej nie odczuwałeś pożądania i pojawiło się ono nagle, masz prawo być zdezorientowany…


- Wielkie dzięki za zrozumienie – prychnął Devin, nie ukrywając przy tym sarkazmu.


- To jednak tylko dowód na to, że seksualność jest płynna w każdym swoim aspekcie. O ile, oczywiście, nikt i nic jej nie blokuje. A blokować ją może dosłownie wszystko, od słów po czyny. Ech, Devinku… Dlaczego nie przyszedłeś z tym do mnie?


- Żebyś nie udzielał mi lekcji takich, jak teraz – mruknął Devin, patrząc na niego z mordem w oczach. – Jeśli cokolwiek z naszej rozmowy wycieknie do Zahuna, spalę na wiór wszystkie twoje ziemskie zdobycze, przysięgam. Wystarczy jedno moje słowo. 


Farcuff zastanowił się przez chwilę i zrobił minę taką, jakby faktycznie rozważał taką możliwość, jednak pokręcił głową, zaprzeczając temu.


- Czegoś jednak nie potrafię zrozumieć. Skoro i ty, i Evan idziecie tą samą drogą, dlaczego wciąż się przed tym wzbraniasz? Ja tylko bym temu przyklasnął! Wiesz, jak zależy mi na jego szczęściu, a w Tenebrae trudno je osiągnąć… Więc?


Demon Słowa milczał, szukając odpowiednich określeń, które pomogłyby mu to opisać. W końcu przyznał się do wszystkiego również sam przed sobą.


- Bo to wszystko zmieni.


- Chodzi o blokowanie przepływu zmysłowej energii?


- Nie tylko. Owszem, znalazłem na to sposób, ale…


- Pokaż mi to zaklęcie.


Demon Słowa rozważył, czy to na pewno jest dobra opcja. Poddał się jednak, wiedząc, że w tej chwili to i tak nie miało już większego znaczenia. Otworzył swój notatnik i podał go Farcuffowi. Demon Pożądania przeanalizował rytuał słowo po słowie, wczytując się w zastrzeżenia, jakie miał do niego Devin. Gdy skończył, uśmiechnął się tajemniczo i oddał notatnik Demonowi Słowa.


- Istnieje jeszcze jeden sposób.


- Niemożliwe. Przejrzałem wszystkie pisma na ten temat!


- Kto tu jest Demonem Pożądania, Devinku, ja czy ty?


Devin przewrócił oczyma i czekał na jego dalszą wypowiedź. Farcuff wstał z kanapy i przeszedł się po pomieszczeniu, po chwili odwracając się w stronę Demona Słowa.


- Owszem, istnieje inne rozwiązanie.


- To mi je zdradź.  


- Nie – odparł sucho Demon Pożądania. – Przestań oszukiwać mnie i siebie, obaj wiemy, że chcesz to zrobić. Chcesz użyć zaklęcia, jakie mi pokazałeś.


- Ja nie…!


- Devin, do kurwy nędzy! Z twojego zaklęcia wystarczy wyrzucić jedno słowo, by obejść fizyczność rytuału. To fundamentalna wiedza z księgi odczyniań! – uświadomił go Farcuff, patrząc mu w oczy. – I ty to wiesz. Wiesz to, ale chcesz się przekonać, jak to jest korzystać z całości istnienia. Nie odbieraj sobie tej wolności!


W oczach Devina coś zapłonęło. Wyglądał tak, jakby bił się z własnymi myślami.


- Widziałeś już, co potrafię. Wszyscy to widzieli. A jeśli stracę nad sobą kontrolę? Jeśli…


- Całkowicie go pochłoniesz? – zagaił Farcuff, a Devin skinął głową. – Znam swojego syna i wiem, czego pragnie. Nie musisz się tego obawiać. Domyślam się też, czego ty pragniesz. To cudowne.


Demona Słowa przepełniło strasznie dziwne uczucie, czuł się tak, jakby coś miało rozsadzić go od środka, ale tym razem było to coś… ekscytującego. Ktoś wreszcie go rozumiał i popierał.


- Twoja pustka już zaczęła stawać się głębią, a ty jesteś coraz silniejszy. Kontynuuj ten proces i zrób to, co prawdziwemu Demonowi przystało – ciągnął Farcuff. – Wiesz, jak wykonać rytuał. Sam zdecyduj o jego przebiegu.


Demon Słowa został ostatecznie zagadany przez Demona Pożądania. Farcuff ujawnił jego skryte pragnienie, co sprawiło, że Devin znów stał się niespokojny.


Wiedział, że wcześniej Evan potrzebował seksualnej energii, by nie zniknąć, ale… To było zanim stał się nieśmiertelny. Skoro teraz traktował polowanie na swoje ofiary bardziej jak rozrywkę niż sposób na przeżycie, czy ten rytuał naprawdę był mu potrzebny? Czy musiał być aż tak blisko?


Może ten rytuał nie był potrzebny Evanowi, a jemu. To on tego chciał, on tego pożądał.


Nic się nie zmieniło. Devin dalej był tym samym egoistą. Nie chciał widzieć innych rozwiązań. Chciał tego jednego, konkretnego. To okropne z jego strony, ale może właśnie taki był. Egoistyczny, samolubny, zazdrosny i manipulujący wszystkim i wszystkimi wokół, począwszy od słów a skończywszy na czynach.


- Wiesz, że mówimy o twoim synu, prawda? – powiedział w końcu Demon Słowa. – Mój wybór… Będzie miał swoje konsekwencje.


- Każdy wybór ma konsekwencje, Devinie. Evan już dokonał swojego. Teraz pora na ciebie. I tym razem… Bądź sobą. To możliwość, której jeszcze nie poznałeś. To wolność, która wciąż jest przed tobą. Wolność, której obaj pragniecie w takim samym stopniu.


- Nie wierzę, że to mówisz, a jeszcze bardziej, że się na to zgadzasz.


- Lubię zaskakiwać – zakończył Farcuff z dumą. – Wiesz, jeśli będziesz potrzebował jakiejś pomocy z ogarnięciem, jak używ…AAAAAAAAAAAAAAĆ! – wrzasnął, po czym wskoczył na kanapę, widząc jak pod jego stopami przebiegł Frederick. – Zapomniałem o tym gryzoniu! 


- Pewnie zrobił się głodny od tej paplaniny – przyznał Devin, biorąc zwierzaka na ręce. – Może przestaniesz się go wreszcie bać? – dodał, dając gryzoniowi swojej krwi, którą wcześniej wciągnął w pióro. – On naprawdę nie ugryzie nikogo innego poza mną.


Demon Pożądania nie wydawał się przekonany tym pomysłem. Po chwili jednak powoli usiadł, przyglądając się Frederickowi z bezpiecznej odległości. Gryzoń odwrócił główkę i zerknął na niego. W jego czerwonych ślepiach malowało się zainteresowanie.


W końcu Farcuff wyciągnął dłoń i pozwolił szczurowi ją obwąchać. Gryzoń prychnął lekko, po czym potarł pyszczek łapkami. Nie odsunął się jednak, a to dobrze wróżyło.


- Jakie trzeba spełniać warunki, żeby kogoś zaakceptował?


- Moje – odparł Devin, głaszcząc Fredericka z uśmiechem widocznym na twarzy.


Demon Pożądania prychnął pod nosem z niedowierzaniem. Jeszcze będą z niego Demony.


- Ogarnę to – powiedział w końcu Demon Słowa, mając na myśli swoją nową przypadłość zwaną pożądaniem, do której pozwoli się przekonywał. – A ty gadaj, po co ci nowe mieszkanie? Przecież większość czasu i tak nie siedzisz w Tenebrae.


- Ach tak? – zdziwił się Demon Pożądania.


- Nie udawaj, widziałem twoje bazgroły na liście z zapisami. Zaiwaniłeś mi kwadrat i zepsułeś niespodziankę dla Evana. Ile za niego chcesz?


Mężczyzna dumał przez chwilę. Wyglądał tak, jakby domyślał się, o co chodzi albo jakby nic o tym nie wiedział, tylko nie chciał tego przyznać.


- Dowiesz się w swoim czasie – odparł enigmatycznie, a jego wzrok zdradzał, że mocno się nad czymś zastanawia. – Tymczasem liczę na ciebie, Demonie Słowa. Nie zawiedź mnie.


- Dobra, idź stąd już, inaczej zaczną myśleć, że…


- Że ty, ja i Evan jesteśmy piekielnie udaną rodzinką? Owszem, już o tym postanowiłem. I zdania nie zmienię! Czekam na pozytywne efekty naszej rozmowy, jeśli wiesz, co mam na myśli, mój drogi zięciu… Masz wznieść się na wyżyny swoich możliwości. Buziaczki! – zakończył Farcuff, po czym wstał, rzucił na podłogę swoją brokatową kulę i zniknął w chmarze złocistego pyłu.


- Teść z piekła rodem… – mruknął Devin, zakładając ręce na biodrach na widok bajzlu, który musiał teraz uprzątnąć. Uśmiechnął się jednak w duchu. Chyba zaczynał lubić tego Farfocla.

 

*

 

W Tenebrae trudno było mierzyć czas, gdy nie posiadało się umiejętności Amsera, jednak Evan dobrze wiedział, że minęło kilka ziemskich nocy, zanim skończył pracować nad mieszkaniem. Devin z pewnością będzie chciał urządzić swój pokój według własnych upodobań. Kambion mógł się domyślić, że pierwszym, co w nim zobaczy, będzie biblioteczka z książkami ze Smolistego Antykwariatu.


Evan kończył malowanie ostatniej ściany w pomieszczeniu, gdy wokół niego latały ogniki, rozświetlając pomieszczenie. Kambion otarł czoło, znów zostawiając na nim ślady po farbie. Każda ṣuhāra, którą wydał, była tego warta. Nie mógł się doczekać, kiedy Devin zobaczy efekt końcowy.


Musiał się nieźle nakombinować, żeby zarezerwować to mieszkanie przed Demonem Słowa. Przede wszystkim, pojawił się w ratuszu jako ktoś inny… Wystarczył jakikolwiek przedmiot, by Evan z łatwością zmienił swoją postać na wybraną przez siebie, związaną z jakimś fizycznym obiektem należącym do danego bytu. Stawał się w tym coraz lepszy. Demonica w ratuszu nie zadała mu żadnych pytań, gdy pojawił się przed nią Farcuff, rezerwując dla siebie mieszkanie pomiędzy przedmieściami a centrum. Demon Pożądania należący do rady Conventus Infernalem miał pierwszeństwo przed wszystkimi, poza tym, zaliczka w wysokości kilku tysięcy ṣuhār ją przekonała.


Evan zrobił to już jakiś czas temu, teraz jedynie zajmował się remontem mieszkania. Wszelkie prace, jakich się chwytał, służyły mu zbieraniu oszczędności. Miał wieczność, by się tym zająć, więc brał wszystko jak leciało. Nie musiał odpoczywać, jeśli miał energii pod dostatkiem, chociaż takie życie zaczęło go już nużyć. Skakanie z kwiatka na kwiatek charakteryzowało wszystkie sukuby i inkuby, ale on zaczął się od nich różnić bardziej niż dotychczas. Chciał jednego – spokoju, najlepiej w towarzystwie Devina i jego gryzonia Fredericka. Wiedział, że nie mógł mieć wszystkiego, ale chociaż tyle mogło sprawić, żeby wreszcie odpoczął po wszystkich wydarzeniach, jakie miały miejsce ostatnimi czasy.


Evan spojrzał na swoje ukończone dzieło. Przepływ reminiscencji w jego głowie sprawił, że nauczył się przekładać zdobyte wizje na rozmaite materiały, zupełnie tak, jakby ta piekielna pamięć fotograficzna poszerzyła mu granice świadomości. Nigdy nie uważał się za wielkiego artystę, a to, co stworzył, nie było zbytnio skomplikowane. Składało się z prostych wzorów i cieniowania, którego długo uczył się sam, siedząc w Bibliotece Ksiąg Zakazanych i szkicując różne wzory. Chciałby swoją wizją – a właściwie wspomnieniami z wizji Starego Życia Demona Słowa – trafić w sedno. Oby udało mu się zamienić Pokój Koszmarów znany przez niego z internatu w Tenebris College na coś wartościowego.


- No nie powiem, ładnie tutaj.


- Dzięki, tatku – odparł Evan, słysząc głos Farcuffa. – ZARAZ, CO TY TU ROBISZ!? – zawołał, odwracając się w stronę mężczyzny, który stał przy nim, wpatrując się w pomalowane ściany.


- Słyszałem, że wynająłem to mieszkanie, więc postanowiłem sprawdzić, czy mam dobry gust – odparł Farcuff, zerkając na swojego syna z ukosa. – Jesteś bardziej samodzielny niż myślałem.


- Ja… Poczytałem co nieco o infernalnej psychometrii[1]. Musiałem sprawdzić, czy jestem w stanie zmienić formę, używając tylko czyjegoś przedmiotu, a nie lądując z kimś i w kimś w zaułku – wyjaśnił Evan, bawiąc się pędzlem. – Wydaje mi się, że nieźle mi poszło.


Demon Pożądania mrugnął kilka razy w geście zdziwienia. Evan zaczął wykorzystywać swoją moc do czegoś produktywnego. Uczył się, umiał spuścić łomot innym Demonom i poznawał życie od innej niż dupy strony. Ten chłopak naprawdę wydoroślał, pomyślał.


- Przyznam, że jestem pod wrażeniem. Jeśli nad tym popracujesz, być może nabędziesz wszystkich zdolności zmiennokształtnych – powiedział na głos Farcuff, głaszcząc go po głowie. – A co do wystroju… To twój pomysł? – rzucił, pokazując dłonią krajobraz namalowany przez syna.


- Tak. Nie mówiłem nic Devinowi. I ty też się nie wygadaj. Chcę, żeby miał niespodziankę. To nie tak, że robię wszystko pod niego – wytłumaczył się Kambion, czerwieniąc się. – W tym wszystkim jest też część mnie, na przykład te kwiaty. Po prostu…


- Zależy ci na nim – dokończył za niego Farcuff. – Bardziej niż myślałem.


Evan skinął głową, a w jego tęczówkach, błękitnej i zielonej, odbiło się w światło ogników.


- Pewnie uważasz, że to żałosne.


- Nie, Evanku. Jestem z ciebie dumny i chcę, żebyś był szczęśliwy. Przynajmniej na tyle, na ile to możliwe w Piekielnych Czeluściach.


Kambion po raz pierwszy w życiu, zarówno Starym jak i Nowym, rzucił się na swojego ojca, przytulając go najmocniej, jak potrafił. Farcuff był na to kompletnie niegotowy, jednak cieszył się, że do tego doszło. Odwzajemnił uścisk, patrząc na swojego syna z nieukrywaną radością.


Ostatnio działo się tu tyle dobrego, że Farcuff nie wiedział, czy znów jest gdzieś na Ziemi, czy faktycznie w Tenebrae. Wolał jednak myśleć, że to druga opcja.


Nie minęło wiele czasu, gdy Evan uprzątnął wszystko, co służyło mu do malowania, po czym razem z ojcem wyniósł się z mieszkania, zostawiając malowidłom przestrzeń do wyschnięcia.

 

*

 

Devin siedział z Frederickiem na jednej z gałęzi wielkiego drzewa, wpatrując się w tych, którzy przybywali do Piekielnych Czeluści, błądząc wśród czerwono-żółtych ogników rozświetlających mrok piekielnego wieczoru w Dolinie Wisielców. Wsłuchiwał się w muzykę rozbrzmiewającą w jego słuchawkach, która kojarzyła mu się z tym miejscem. To tutaj znalazł się w Tenebrae po raz pierwszy, sądząc, że spotka go tylko pustka. Jej jednak nigdy nie było, a zamiast niej ujrzał konsekwencje własnych decyzji, na które spoglądał po dziś dzień. Decyzji, które mogły być inne, jednak wtedy nie umiał się jeszcze odnaleźć w swojej samotności.  


Odkąd Siegel postanowił zjednoczyć jego i Evana, pierwotnie w cierpieniu, a później we wszystkim, czyniąc ich nieśmiertelnymi, Dolina Wisielców jeszcze nigdy nie była Devinowi tak bliska, łącząc zarówno jego ludzkie, jak i demoniczne życie. Być może to, co wcześniej postrzegał jako pustkę, bojąc się w nią zajrzeć, była tak naprawdę głębią, którą musiał odkryć. 


Musiał przyznać, że rozmowa z Demonem Pożądania faktycznie mu pomogła. Nie miał wiedzy ze Starego Życia na temat pragnień tego typu, więc musiał posiłkować się teorią. I chyba… Chyba był gotowy na to, by wreszcie sprawdzić to w praktyce. Wiele naczytał się o układach mających miejsce podczas takiego rytuału, więc nie pozostało mu nic innego, jak przekonać się, w jakim najlepiej się sprawdzi.


Dotychczas to on był tym, który górował w ich relacji i doprowadzał Kambiona do porządku. A jednak ten nigdy nie mógł utrzymać łap przy sobie.


Teraz role się odwróciły. Nadszedł czas, by przestać uciekać i zaczął działać.


- Raz kozłowi śmierć – szepnął Devin, wstając z gałęzi z uśmiechem na ustach.


Frederick pisnął tak, jakby chciał mu powiedzieć, że się z nim zgadza.

 

*

 

Evan stał pod drzwiami pokoju Devina w INFERNALu, przygotowując w duchu słowa, jakimi powinien go zachęcić, by ten poszedł za nim do ich nowego mieszkania. Przede wszystkim, nie chciał go odstraszyć. Stał więc pod drzwiami od nie wiadomo, jak długiego czasu, bojąc się nawet zapukać. A co jeśli Demon Słowa znów uzna, że ten zawraca mu tyłek i każe spieprzać?


Chciałby, by jego moc działała również na Devina. Jednak kimkolwiek by się nie stał, na Demonie nie robiło to wrażenia. On od zawsze znał Evana takim, jakim ten był, bez żadnych masek, bez udawania. I wydawało się, że właśnie dlatego rozumiał go najlepiej w całym Tenebrae. Kambion z kolei jako jedyny pojmował jego zachowania. Chciałby kiedyś pojąć go całego...


Jeszcze tylko trochę. Być może jego starania na coś się zdadzą. Na Ziemi nie był taki cierpliwy. W Wieczności nie miał innego wyjścia jak tylko… czekać.


Uniósł dłoń i już miał zapukać w drzwi, gdy usłyszał muzykę inną niż ta wydobywająca się z sali, w której obecnie bawili się bywalcy klubu. Odwrócił się, widząc Devina, który właśnie ściągnął swoje krwistoczerwone słuchawki z głowy i zawiesił je sobie na szyi. Na jego ramieniu siedział Frederick, wpatrując się w Evana swoimi bystrymi oczkami.


- Nie powinieneś być teraz w mieszkaniu ojca? – rzucił Demon Słowa. – Czarci Nocy zaraz wyjadą na ulice.


- Powiedzmy, że dogadałem się z Agaresem – przyznał Evan, przypominając sobie ich ostatnie lekcje różnorakich stylów walk. – Przyszedłem po ciebie.


Devin spojrzał na niego ze zdziwieniem.


- Chcę ci coś pokazać – kontynuował Evan, podchodząc do niego. Zastanawiał się, czy i tym razem Devin odsunie się od niego, ale nic takiego nie miało miejsca. Postanowił zaryzykować i wyciągnął dłoń, łapiąc go za rękę.


Demon Słowa nie odsunął jej, a Kambion poczuł się tak, jakby po jego palcach przebiegły dziesiątki iskierek. Jakby poraził go prąd, a on chciał poczuć to jeszcze raz. To było niemal tak intensywne jak wtedy, gdy Devin pocałował go, by odzyskać moc odebraną z ziem Tenebrae przez Wielką El. Tym razem jednak nie miało związku z cierpieniem, a zupełnie innym uczuciem…


Devin poczuł to samo. Miał wrażenie, że z każdą chwilą coraz trudniej mu było trzymać to, co czuł, w ryzach. Czy na tym łapali się śmiertelnicy, gdy widzieli przed sobą kogoś, bez kogo nie mogli żyć? Dla niego i Evana była to rzeczywistość.   


- Prowadź – szepnął Devin, dając mu do zrozumienia, że pójdzie za nim gdziekolwiek.


Kambion skinął głową i, nadal trzymając Demona Słowa za rękę, wyszedł z nim na miasto. Uliczki, którymi się poruszali, niemal zupełnie opustoszały. Jedynie kilka Demonów, które zmierzały w stronę klubu, zwróciło uwagę na tę dwójkę. Być może komentowałyby całą sytuację, gdyby nie fakt, że nie czuły się do tego zdolne. Jakby ktoś odebrał im prawo głosu, a tym kimś był Demon Słowa. Gapie mogli się więc tylko przyglądać. Mieli wrażenie, że widzą dwie świetliste postacie, ale w Tenebrae było to niemożliwe.


Taka moc mogła pochodzić tylko z zewnątrz istoty, w której wola istnienia i tworzenia przezwyciężyła ciężar śmierci i zniszczenia.


Wydawało się, że ten krótki spacer trwał w nieskończoność. Evan zatrzymał się pod drzwiami kamienicy razem z Devinem. Nie mógł, a raczej nie chciał puścić jego dłoni. Na szczęście odnalezienie klucza w kieszeni nie przysporzyło mu kłopotu. Kambion i Demon Słowa weszli po schodach na trzecie piętro, stając pod drzwiami mieszkania. Evan przekręcił klucz w zamku, ale zanim wprowadził Devina do środka, drugą dłonią zasłonił mu oczy. Do tej pory Demon Słowa nie zadał mu żadnego pytania, tak też nie stało się teraz.


Weszli do mieszkania. Evan rozejrzał się po nim. Ogniki nadal fruwały nad jego dziełem. Skierowały się nad przybyszów, rozświetlając pomieszczenie. Kambion uśmiechnął się sam do siebie i w końcu odsłonił oczy Demona Słowa.


- Witaj w naszym nowym mieszkaniu.


Devin w końcu mógł ujrzeć to, co było dla niego szykowane od dłuższego czasu. Otworzył usta, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. W mniejszym pokoju dojrzał na ścianie polanę słoneczników na tle błękitnego nieba, obraz ten naprawdę przypominał mu o kolorycie, jaki widział na Ziemi. Ile potrzeba było pracy i kombinowania, by uzyskać takie kolory w Tenebrae?


Tymczasem na ścianach największego pokoju znajdowały się widoki przypominające mu o tym, co… naprawdę kochał, o ile w ogóle potrafił kochać kiedykolwiek. Demon Słowa podszedł do jednej ze ścian, kładąc na niej dłoń. Jej faktura również obudziła w nim wspomnienia – wspomnienia górskich lasów, po których tak bardzo lubił błądzić. Widział iglaste drzewa, wśród których mógł odnaleźć ścieżki prowadzące na szczyt. Mgłę, która okalała okoliczne stoki. Zwierzęta ukrywające się wśród zarośli. Strumyk, który mógłby usłyszeć, bo na obrazie jego woda obijała się o leżące u stoku kamienie, przemywane źródlaną wodą.


Jego największe marzenie i jednocześnie najcenniejsza rzecz skrywana w Starym Życiu została przeniesiona do rzeczywistości, której mógł niemalże doświadczyć. Nawet jeśli widział w tym mieszkaniu tylko zdobione ręcznie ściany, trochę mebli i posłanie z kocem oraz wielką poduchę, na których Evan siedział, robiąc sobie przerwy podczas pracy, miał wrażenie, że zobaczył cały świat.


Devin milczał. Był Demonem Słowa, ale w tej chwili wszystkie wyrazy nie miały dla niego znaczenia. Nawet Frederick nie pisnął ani razu, tylko zeskoczył z jego ramion i zaczął węszyć po całym mieszkaniu, znajdując jakieś pudełko, w którym natychmiast się schował, podgryzając je w ramach zabawy.


Z ust Devina wyrwało się tylko jedno pytanie.


- Jak?


Evan uśmiechnął się niezręcznie, tłumacząc mu po kolei, jak tego wszystkiego dokonał. Devin w końcu poznał jego tajemnicę, dowiedział się, co ten robił ze swoimi oszczędnościami i dlaczego chwytał się tylu dodatkowych prac.


- Zrobiłem to dla nas – powiedział Kambion, bawiąc się kosmykiem kolorowych włosów. – Miałem nadzieję, że po tym wszystkim… Będziesz chciał ze mną zamieszkać już na stałe.


Devin miał wrażenie, że zaraz się załamie pod wpływem wszystkich emocji, jakie nim zawładnęły. Nie bez powodu mówiono o nim, że był chyba jedynym Demonem, który potrafi płakać. Czuł się tak właśnie w tym momencie. Wiedział, że dłużej tego nie powstrzyma, ale stał się jednocześnie tak rozgrzany, że każda łza, która pojawiłaby się na jego twarzy, wyparowałaby natychmiast.


Evan też musiał to dostrzec. Podszedł do Devina i objął jego twarz dłońmi, wpatrując się w jego złote oczy, których ciemne niczym noc źrenice pochłaniały światło ogników, a Kambion miał wrażenie, że zaraz sam zostanie przez nie pochłonięty. Zaczęła go obejmować jakaś nieznana mu do tej pory energia. Znał jej pochodną, bo wiedział, z czego składa się pożądanie, ale… Czy to było możliwe?


- Evan, ja… – zaczął Devin, a jego głos zabrzmiał tak żałośnie, jakby Demon Słowa walczył sam ze sobą. – Muszę ci coś powiedzieć.


Kambion milczał, nie odsuwając się od niego na milimetr. Miał wrażenie, że zaraz zwariuje. To była energia, którą on powinien pochłonąć. Tymczasem czuł się tak, jakby zaraz miał zostać pożarty żywcem przez Demona Słowa, jakby miał zniknąć w jego istocie w zupełności. Skłamałby, mówiąc, że nie tego pragnął od samego początku ich wspólnej drogi.


- Wiem, jak zatrzymać przepływ reminiscencji – ciągnął Devin, wciąż wpatrując się w jego kolorowe tęczówki, jakby szukał w jego oczach potwierdzenia. – To rytuał jednoczący dwa byty, zarówno w słowie, jak i czynie. Jest nieodwracalny, a żeby go poprawnie przeprowadzić, musimy…


Kambion słuchał go z uwagą. Wydawało się, że ten ma problem z poszukiwaniem odpowiednich słów. Albo… Znał je, tylko trudno mu było je wypowiedzieć.


- Musimy co? – ponaglił go Evan.


- Musimy połączyć się bardziej – powiedział w końcu Devin, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Teraz stykali się czołami. – I kiedy to się stanie, nie będę mógł się zatrzymać – dodał po chwili. – Nie będę chciał się zatrzymać – mówiły jego oczy. 


Evan czuł się tak, jakby ktoś wrzucił go do sauny. Jeśli w jego bycie zachodziły dotychczas procesy myślowe, w tej chwili przestały. Już od jakiegoś czasu był w Piekielnych Czeluściach, ale teraz dosłownie płonął.


Rytuał, tak? To musi być eufemizm. Używają innego języka, ale na pewno chcą tego samego. Poza zastosować inny język, taki bez wypowiadania słów.


Kambion nie miał już nic do stracenia. Musiał zaufać swojemu przeczuciu. Chrzanić wszystko. Co go nie zabije… To i tak go nie zabije, w końcu był nieśmiertelny.


- Ale jeśli miałbyś się na niego zgodzić, musisz wiedzieć, że…


- Zamknij się w końcu – warknął Evan, po czym przyszpilił go do ściany i zaczął całować. Po chwili on i Devin zjechali po ścianie na podłogę, nie odrywając się od siebie ani na moment. Wkrótce ich ruchy zaczęły zaginać przestrzeń, a podłoga stała się niczym ocean, wszystko za sprawą zaklęć i magii, które były nieodłączną częścią rytuału mającego doprowadzić do złączenia się dwóch demonicznych bytów w nierozerwalnej więzi.


Gdyby Devin wciąż był człowiekiem, chyba zszedłby na zawał – i to po raz kolejny, bo jego serce zaczęłoby bić w zawrotnym tempie. Gdyby wciąż był człowiekiem, musiałby złapać oddech, którego teraz wcale nie potrzebował. Chciał tylko Evana. Odwzajemniając jego chciwe pocałunki i czując go całym sobą, gdy ten usiadł na nim okrakiem, znów zaczął być niczym Bestia, którą kiedyś wezwał Siegel. Tym razem jednak nikt go nie kontrolował. To nie były pocałunki znane ludziom. Stanowiły początek niebezpiecznej gry, w której każdy z uczestników mógł pożreć drugiego żywcem…


Evan czuł się tak, jakby przechodził przez niego prąd, a on zaczął czerpać z niego siłę. Devin natomiast zaczynał rozumieć, co czuły Demony, które zostały poddane czarowi Adulterium Demonicum, zajęte spółkowaniem między sobą. Nie miało dla niego znaczenia, gdzie był – ściana, podłoga, najpierw w ubraniach, a teraz, krok po kroku, bez… Zniknęły, nie zauważył, kiedy. Może szeptał coś, zrywając je z Evana i przejeżdżając kłami po jego bycie tam i z powrotem. Może jego kurtka też wylądowała na posadzce razem z jego słuchawkami, koszulą i resztą ubrań, które zniknęły w odmęcie mroku pomieszczenia. Był Demonem Słowa, mógł zmaterializować i zdematerializować co chciał, jak chciał i kiedy chciał. A teraz korzystał z tej mocy, zupełnie tak, jakby jego byt, istota i tutejsze ciało, musiał sobie odbić te wszystkie lata, gdy nie czuł niczyjej obecności, niczyjego dotyku.


Evan na krótki moment odsunął się od odurzonego całą tą sytuacją Devina, wpatrując się w niego nieprzytomnym wzrokiem. Błądził po całej jego istocie nie tylko okiem, ale i dłońmi, jakby nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Chciał się nim nacieszyć.


Devin znów go pocałował. Mocniej, zachłanniej. Pożądał go całego. Miał wrażenie, że wpada w głębię, której nie jest w stanie opisać. W tym kosmosie uczuć i pragnień jego umysł poszukiwał znaczenia, by w końcu znaleźć Evana i położyć kres pustce, znajdując przy tym siłę, która uczyniła z tej pustki głębię. Słowo naprawdę stało się ciałem, doświadczał tego na własnym bycie. Demon Słowa uczył się tego, jak sobie radzić, naprawdę odpuszczając, a przy tym trzymając się Kambiona jak nigdy dotąd. Oddawał Evanowi kontrolę nad swoim bytem, gdy ten pokazywał i mówił mu, jak i gdzie go dotykać; a jednocześnie nadal ją miał, wbrew pozorom zyskiwał jej coraz więcej, używając słów i gestów do tego, by poinstruować swojego partnera. Jego równowaga została wysłana w zapomnienie już dawno, gdy sam zaczął całować Evana, a ten znów poczuł jego kły na swoich wargach… a później coraz niżej.


Żaden z nich nie pamiętał, kiedy zaczęli płynąć z prądem, niczym fala morska poruszając się w przód i tył – jednostajnie, płynnie, powoli, coraz szybciej. Ich cienie niknęły w poświacie tworzonej energii, gdy wszystko kręciło się wokół nich. Kambion jęknął, gdy Demon Słowa wszedł w całą jego istotę, łącznie z umysłem. To było zbyt wiele, nie przypominało mu niczego, z czym miał do czynienia na Ziemi, a przecież był Kambionem, to było jego codziennością. Evan nie odbierał mu energii, Devin odbierał ją jemu, czuł to wyraźnie. Powinien nie mieć siły, a jednocześnie czuł się tak, jakby przepełniało go coś wyjątkowego – co zresztą miało miejsce. Ta agresywna energia wracała do niego, i to z podwojoną mocą. Chciał jej jeszcze więcej, wiedział dobrze, że mógłby zatonąć w tej głębi i niczego by nie żałował.


- Nie przestawaj, błagam – jęknął Evan, wbijając się czarnymi pazurami w plecy Demona Słowa.


- Nie mam zamiaru – szepnął Devin, a zrobił to takim uwodzicielskim tonem, że Evan miał wrażenie, iż zaraz dojdzie, wyjdzie, przyjdzie i pęknie, po czym poprosi o dokładkę.


W Devinie obudziła się pewna myśl, nawet jeśli miał z myśleniem ogromny problem w sytuacji, w której cały jego byt płonął pożądaniem. Gdyby był człowiekiem, myślałby tylko jedną częścią ciała, a więc to nie trwałoby długo, ale będąc Demonem… Czuł się tak dobrze. Nie mógł przestać. Nie chciał przestać. Nie musiał przestać. To pewnie ta wolność. To jej pragnęli w tym samym stopniu. Ich ciche głosy przeplatały się tak, jak przeplotły się nici ich Nowych Żyć, jednocząc ich na wieczność. To było lepsze niż muzyka, którą znali. To nieziemski utwór, do którego sami pisali słowa, chociaż nie brzmiały one wzniośle; to utwór, którego Devin nie chciał przerywać, nawet jeśli właśnie słyszał jego najwyższe noty.


Dochodząc, Kambion wyglądał tak, jakby miał rozpaść się na kawałki. Zaraz jednak wrócił jego wigor, a on sam jakby odrodził się na nowo.


- Jeszcze raz – skamlał Evan, obejmując twarz Devina dłońmi. Trójkolorowe włosy Kambiona były w absolutnym nieładzie, stercząc na wszystkie strony. Podobnie rzecz miała się z jego partnerem, którego włosy przypominały teraz koronę.


- Ale ty właśnie…


- Ty też – odparł Kambion, patrząc na niego sugestywnie. Nie tylko włosy im sterczały, chociaż nie dodał tego na głos. – Chcę jeszcze. A ty?


- Tak – jęknął Devin, znów go całując, wręcz pożerając.


Dopóki muzycy chcieli grać, dopóty grała muzyka, nawet jeśli mieli zamienić się miejscami; a jeśli znali swoje instrumenty, odkrywali ich nowe możliwości, korzystając z innych nut.


Encore, encore, encore[2]!


Devin spojrzał na Evana, który leżał teraz pod nim, wpatrując się w niego rozmarzonym wzrokiem. Nie musiał nikogo udawać. Był sobą. I był piękny.


- Wiedz, że od teraz nikt nie da ci tego, co ja – szepnął Devin tak, jakby wypowiadał zaklęcie. – Będziesz tylko mój. Jesteś na to gotowy?


- Byłem od samego początku – odparł Evan, całując go w czoło.


Demon Słowa objął go tak, jakby miał w dłoniach coś niezwykle cennego, a Kambion przytulił go do siebie, znów pozwalając mu wejść do swojego świata i wypełnić go całym sobą. Nawet jeśli nie rozumiał znaczenia tego, co usłyszał, dowie się tego w swoim czasie. W końcu miał na to całą wieczność.


Devin mógł wcześniej mówić, że nic nie ma znaczenia, skoro on i Evan znaleźli się w Piekielnych Czeluściach jako wytwory losowej katastrofy. Jednak to, co odbijało się w ich oczach niczym światło martwej, spadającej już gwiazdy na nieboskłonie, było siłą, której nikt nie mógł im odebrać. Chcieli wiedzieć, co stanie się później, co stanie się na końcu, co stanie się tak, jak oni się stali, w końcu odnajdując siebie tam, gdzie nikt nie widział już żadnej nadziei.


Może nie wiedzieli, co to znaczy kochać. Znali już pożądanie. Musieli odkryć, co dalej.


Wydawało się, że to tylko słowa, jednak mogły one nabrać znaczenia. Jeśli w Tenebrae nie było im to dane, to i tak nikt im tych słów nie odbierze. W końcu Demon Słowa, we własnej osobie, będzie o to dbał aż po kres piekielnego istnienia.

 

*

 

Zatraceni w sobie, Evan i Devin stracili również poczucie czasu, którego w Tenebrae i tak nigdy mieć nie mogli. Jedyną oznaką jego upływu były dla nich odgłosy wydobywające się zza okna. Piekielne miasto znów tętniło życiem, wrzaski jakichś Demonów spieszących się do swoich obowiązków docierały aż na ich piętro w tej kamienicy.


Kambion wpatrywał się w odpoczywającego Demona Słowa, bawiąc się jego włosami. Devin powoli otworzył oczy, zerkając na niego z uśmiechem. Leżeli na posłaniu, pod kocem, który wcześniej znajdował się w innej części mieszkania. Istniejący wokół bałagan świadczył o tym, że naprawdę ich poniosło.


- Jak się czujesz? – spytał Devin, rozczesując splątane kosmyki włosów Evana swoimi palcami.


- Jak nowonarodzony – odparł Kambion, uśmiechając się do niego promiennie. – A ty?


- Jakoś… lepiej.


Nie umiał tego opisać, ale jednego był pewien – nie był już tak nabuzowany jak wcześniej. Będzie musiał się przyzwyczaić do tego uczucia. Już teraz mógł stwierdzić, że je polubił.


W pokoju pojawił się Frederick. Szczur przypełznął do swojego pana z jego piórem w pyszczku i stanął na dwóch łapkach, mierząc go wzrokiem takim, jakby chciał mu przekazać, że uważa jego zachowanie za żałosne i pyta, czemu tak długo mu to zajęło.


- Wybacz tę obsuwę. Musisz być głodny – stęknął Devin i podniósł się, biorąc od niego pióro. Usiadł pod kocem w siadzie skrzyżnym i nakłuł palec wskazujący lewej dłoni. Ściągnął z niej demoniczną krew, którą mógł nakarmić szczura.


- Wiesz co? – zagaił Evan, siadając obok Demona Słowa. – Cieszę się, że rzuciłeś te fajki.


Devin odpowiedział mu skinieniem głowy. On również był bardzo zadowolony z tego faktu.


- Mimo wszystko… To bardzo w twoim stylu, nazwać coś rytuałem, chociaż po prostu chciałeś mnie przelecieć – zaśmiał się Kambion, zerkając na niego z niedowierzaniem.


- To był rytuał blokujący reminiscencje – upierał się Devin, patrząc na niego z rozdrażnieniem. – Fizyczność to najsilniejsza z jego form. Chciałem ci wyjaśnić, jak działa, ale zamiast mnie wysłuchać, wolałeś się na mnie rzucić.


- Nie byłem jedyny – odparł Evan, buńczucznie zakładając ręce na piersi. – Prawie pożarłeś mnie żywcem. Po którymś z kolei razie myślałem, że się nie pozbieram.


Widok tego, jak Devin oblał się czerwienią, był wart jego komentarza.


- Poczekaj, aż zabraknie ci sił – odparł Demon Słowa, uśmiechając się tajemniczo. – Wtedy zobaczysz, co mam na myśli.


- Niczego nie żałuję! – spointował Evan, przyglądając się, jak jego partner narzuca na siebie rzeczy, po czym bierze torbę i zaprasza do niej Fredericka.


- Ja też – odparł Devin, po czym pochylił się nad Evanem i pocałował go. Uśmiechnął się do niego, obrócił się na pięcie i wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.

 

*

 

Na konsekwencje rytuału nie trzeba było długo czekać. Gdy Evanowi udało się dorobić dodatkowy klucz do mieszkania i załatwić kilka innych spraw, postanowił zrobić sobie przerwę na polowanie i zaciągnął jedną ze swoich ofiar do zaułka. Chciał sprawdzić, czy rzeczone zaklęcie faktycznie podziałało. Owszem, widział wspomnienia tego, kogo upolował, jednak nie robiły mu one żadnej krzywdy. To było zdecydowanie na plus.


Stanowczo na minus było to, że chociaż czuł przypływ energii, nadal był głodny, jakby ta siła była jedynie kroplą w oceanie. To nie powinno mieć miejsca. Kambion sprawdził to jeszcze parę razy, ale za każdym razem efekt był ten sam. Ta potencja była niczym jedzenie bez smaku. Zwyczajnie dla niego nie istniała.


Złapał się za głowę, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.


A później przypomniał sobie słowa Devina i nagle go olśniło.


Jeśli Demon Słowa myślał, że to go zniechęci, był w błędzie. Evana strasznie podniecały takie gierki, ale ze wszystkiego najbardziej robił to ich pomysłodawca.

 

*

 

Idąc przez miasto, Devin miał wrażenie, że nabrało ono nowych kolorów, nawet niebo było barwniejsze niż dotychczas. Cieszył się z tego. Czuł się żywszy, o ile mógł tak powiedzieć, a już na pewno silniejszy. Demony, które go mijały, wreszcie nie patrzyły na niego spod byka. Miał nawet wrażenie, że traktowały go… normalnie, jak jednego ze swoich. Pewnie mu się wydawało, przecież śmiali się z niego, odkąd pamiętał.


Może to dlatego, że otrzymał od Zoffasa inny przydział obowiązków? Od nowego ziemskiego roku to on miał, poza pisaniem tekstów, kierować klubem, zespołami i wszystkimi sprawami wymagającymi znajomości infernalnej dokumentacji. Zoffas musiał w pełni zająć się naznaczaniem nowych potępionych. Dodatkowo, jako prefekt Tenebris College, częściej nie było go w INFERNALu niż był, więc teraz to Devin miał przejąć pieczę nad całością papierologii. Osobiście nie miał nic przeciwko, wiązało się to z większą ilością ṣuhār, które były mu teraz potrzebne, by urządzić nowe mieszkanie.


Musiał powiedzieć o decyzji Zoffasa pozostałym. Dawno już nie miał okazji, by wstąpić do pracowni Egzy i spotkać się z resztą swoich współpracowników, o ile mógł ich tak nazwać. Udał się więc do laboratorium Demonicy Wiedzy prosto z Ciemnego Targu, na którym znalazł całkiem niezłą meblościankę. Już wiedział, że pomieści w takiej biblioteczce mnóstwo pozycji ze Smolistego Antykwariatu. By przekonać sprzedawcę do zejścia z ceny, przekazał mu paczkę infernalnych papierosów. Takie niespotykane używki były tam chodliwym towarem. Nie chciał się jednak z nimi obnosić, dopóki nie będzie pewien, że Siegel faktycznie mu odpuścił tak, jak mówił Farcuff. Na szczęście ten obiecał, że dowie się tego najszybciej jak to możliwe.


W pracowni Devin znalazł całą trójkę – Egzę, Kas i Raima. Siedzieli przy stoliku, omawiając ukończone już plany dotyczące zaklinania ziem, by wzmocnić działanie zaklęć chroniących. Widząc Demona Słowa, zdziwili się lekko. Owszem, nie spodziewali się go, ale ich zdziwienie dotyczyło też czegoś innego.


- Devin? – spytała Kas, mierząc go wzrokiem od stóp do głów.


- Nie, duch przeklęty – mruknął, stając przy nich. – A kto ma być?


Frederick wskoczył mu na ramię, po czym zeskoczył na stół, by zapoznać się z Raimem, który miał niebywałą rękę do zwierząt. Demon Zaklętych Miejsc uśmiechnął się na widok gryzonia, gładząc go po pyszczku.


- Brzmisz jakoś inaczej – zauważyła Egza, bacznie lustrując Devina. – Doroślej.


- Jakbyś wyjął kija z dupy – wtórowała jej Kas, obchodząc go wokół. – Wydajesz się silniejszy, ale… Dziwne, nie wyczuwam od ciebie nic specyficznego.


- Nic nie brałem, jeśli to masz na myśli – prychnął z uśmiechem Devin, opierając się o stół, przy którym wszyscy siedzieli. – Przyszedłem wam powiedzieć, że zastąpię Zoffasa w klubie. Niedługo przyjdzie oficjalne pismo, ale wolałem, byście to usłyszeli jako pierwsi.


- Ja pierdolę, teraz to ci dopiero odbije od nadmiaru władzy – zaśmiała się Egza.


- Nie sądzę – uciął, zakładając ręce na piersi. – Mam ważniejsze sprawy na głowie niż sprawowanie kontroli nad jakimiś napaleńcami. Nie mówię oczywiście o was, tylko o klientach.


- Cofam to, co powiedziałam, ten kij nadal tam jest – rzuciła Kas, kręcąc głową z niedowierzaniem.


- To nie kij. I dopiero tam będzie.


Wszyscy odwrócili głowy, słysząc głos Evana, który nagle pojawił się w pracowni.


- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? – zdziwił się Devin, biorąc Fredericka w dłonie.


Evan uśmiechnął się złowróżbnie, po czym podszedł do niego.


- Jedynym napaleńcem, nad którym musisz sprawować kontrolę, jestem ja – powiedział, po czym chwycił go za ramię i siłą wyprowadził z pracowni. Zanim wypchnął go na zewnątrz, odwrócił się do pozostałych. – Nie czekajcie na niego. Narka! – zawołał, uśmiechając się radośnie, a następnie zatrzasnął za sobą drzwi.


Kas, Egza i Raim wymienili się spojrzeniami. Coś zaczęło im świtać, ale było to bardzo nikłe światełko w tunelu. Dopiero po chwili przerodziło się w zrozumienie – gdy nowa energia ciągnąca się za Devinem i Evanem w końcu do nich dotarła. To niespotykane w Tenebrae ciepło zwiastowało inny rodzaj wybuchowości.


- Czy mi się wydaje, czy Evan też dojrzał? – rzucił Raim, drapiąc się po głowie w geście zamyślenia. – Jest tak pewny siebie, że sam to poczułem.


- Chyba jednak zacznę go szanować – przyznała Kas, przypominając sobie to, co obiecał sobie Kambion, gdy kiedyś razem rozmawiali. – Zrobił to, jebany. Udało mu się.


- Mówisz? Jeśli nasze dzieci nareszcie stały się dorosłe, to świat się kończy.


- Ja tam myślę, że dopiero się zaczyna – wtrąciła Egza, zerkając na nich z tajemniczym uśmiechem na ustach.

 

*

 

Evan ciągnął Devina przez kilka zaułków, póki nie znaleźli się w mieszkaniu. Kambion wepchnął Demona Słowa do środka, zatrzasnął za nimi drzwi i przekręcił w nich klucz, chowając go w kieszeni swoich spodni. Frederick aż zeskoczył w kąt, wracając do obgryzionego już kartonu. Wydawało się, że ma dość tej farsy.


- Wiesz, że mogę sobie stworzyć wyjście, prawda?


Evan nie zwrócił uwagi na te słowa. Podszedł do Devina. Szelmowski uśmieszek wciąż nie schodził z jego twarzy, gdy przyparł go do ściany, patrząc mu w oczy.


- Od teraz nikt nie da ci tego, co ja, co? – zaczął, cytując Demona Słowa. Ten nie wydawał się zaskoczony jego zachowaniem. Uśmiechnął się tylko.


- Wreszcie do ciebie dotarło, na co się zgodziłeś. Skoro najpierw robisz, a później myślisz, będziesz musiał ponosić tego konsekwencje.


- Och, nie ja jeden – mruknął Evan, rozsuwając jego kurtkę na boki.


- To tak nie działa… – Urwał, ponieważ uczucie, jakie przeszło przez niego, gdy Evan przejechał dłonią po jego klatce piersiowej od szyi aż po zamek od spodni dało mu do zrozumienia, że jednak działa. Energia, której doświadczał od pewnego czasu, znowu się w nim pojawiła.


- Czyli jednak – uświadomił sobie na głos, próbując się opanować. – Zaklęcie faktycznie działa w obie strony. Wyczuwamy się, gdziekolwiek byśmy nie byli. Jednak reagujemy tylko na siebie i na nikogo więcej.


- Od teraz nie tylko Frederick będzie twoim oczkiem w głowie. Nakarm mnie.


- Nie drocz się ze mną – bronił się Devin, gdy Evan znowu zaczął się do niego dobierać. – Wcale nie jesteś głodny. Znając ciebie, poszedłeś się upewnić, czy nie zmyślałem z tym rytuałem.


- Owszem. Odkryłem też, że skoro specjalnie wymyśliłeś takie zaklęcie, to musisz być egoistycznym, cynicznym i okropnie zazdrosnym o mnie Demonem… – ciągnął Evan, bawiąc się jego włosami.


- Przepraszam bardzo, sam chciałeś, żeby cię chronić-


- … i strasznie mnie to podnieciło.


- Och. – Devina aż zatkało. – Ty jednak naprawdę jesteś pochrzaniony.


Evan prychnął z uśmiechem. Gdyby Demon Słowa wiedział o wszystkich jego fetyszach, chyba by się załamał. I tak się o nich dowie, ale… Kambion nie miał zamiaru stawiać piekielnego woźnicy przed mrocznymi końmi i zdradzać mu ich słownie. Wolał to pokazać.


- Widocznie obaj jesteśmy pochrzanieni – podsumował Evan, oplatając dłonie wokół jego szyi. – W końcu sam się ze mną związałeś. To trochę jak ślub śmiertelników, tylko że doskonalszy. Przez to już nikt nie zaspokoi mnie tak, jak ty, czyż nie?


Devin musiał przyznać mu rację. Już raz chciano mu Evana odebrać – Wielka El i jej armia sukubów i inkubów poczuła wtedy, czym jest gniew nie tylko Mrocznego Hegemona, ale też Demona Słowa. Teraz, gdy zrzucił z siebie te okowy niewoli, którymi spętał go Siegel, stał się jeszcze silniejszy.


Przeszedł przez Piekło, by mieć Evana przy sobie. I zrobiłby to po raz kolejny, nie bacząc na ilość trupów, które musiałby zdeptać po drodze.


- Ty też jesteś mój, Demonie Słowa – oświadczył Kambion. – Na wieki wieków.


- Amen – szepnął Devin, po czym złapał Evana w pasie i przyciągnął do siebie, znów go całując.


To uczucie. Uwielbiał je… tak samo, jak Evana.    

 

*                                                                                                                                               

 

Na sąsiednim dachu kamienicy stał ktoś, kto bacznie obserwował rozwój tej sytuacji przez lornetkę. Uśmiechnął się, zdając sobie sprawę z tego, do czego tam dochodziło – a raczej kto dochodził. Wzruszyłby się kolejny raz, gdyby nie to, że musiał pilnować prywatności obserwowanych przez siebie bytów. W końcu nic nie mogło się wydostać poza ściany ich mieszkania, dopóki nie będzie pewny, że wszystko idzie zgodnie z planem – tym razem jego planem – uwolnienia potencjału, który został niegdyś zaklęty w Demonie Słowa.


Piekielny zefir rozwiał jego włosy, gdy Demon Pożądania usiadł na podwyższeniu dachu budynku. W końcu doszedł do ładu i składu ze wszystkim, czego się ostatnio dowiedział.


Mroczny Hegemon potrzebował ogromnej pustki, gdy szykował się na ekspansję. Zabezpieczał się ze wszystkich możliwych stron, więc dostrzegając potencjał w Devinie, musiał go wykorzystać. Papierosy w istocie służyły mu do kontroli Demona Słowa. Siegel już kiedyś doświadczył buntu kogoś, kim rządziło pożądanie i nie mógł do tego dopuścić po raz kolejny, więc postanowił uciec się do podstępu i zamknąć Devina w swojej klatce. Był jednak jeden szczegół mogący zaważyć o powodzeniu tamtej misji…


Pustka była skończona. Była niczym. Głębia natomiast – była nieskończona. Wszystkie poematy Devina nie powstawały z pustki. Powstawały z głębi jego zranionego do granic możliwości bytu. Siegel musiał o tym wiedzieć. Rzekoma aseksualność Demona Słowa była zagrywką Siegla, który potrzebował absolutnie czystego naczynia do ulokowania w nim ogromnej ilości infernalnej energii podczas Wielkiej Czystki. Jeśli wszyscy, łącznie z samym Devinem, uwierzyli tym słowom, nikt nawet nie próbował się do niego zbliżyć.


Przynajmniej do momentu, gdy w Tenebrae pojawił się Evan. Kambion wywrócił piekielne życie Demona Słowa do góry nogami, darząc go uczuciem, którego Devin nigdy nie poznał. Ten, który doświadczał wyrzutów sumienia, potrafił przepraszać i czynić coś z altruistycznych pobudek, nie mógł być socjopatą ani psychopatą, nawet jeśli miał ku temu pewne skłonności. Może gdyby jego historia Starego Życia potoczyła się inaczej, wcale nie znalazłby się w Piekielnych Czeluściach?


Nie, ten chłopak definitywnie był szalony, niczym niesławny Posłaniec Śmierci, infernalny chrześniak Siegla. Ci dwaj byli do siebie podobni, chociaż gdy w końcu się spotkają, żaden tego nie przyzna. W końcu obaj byli buntownikami… i obaj zawdzięczali swoje życie Sieglowi, każdy z nich w zupełnie inny sposób.


Teraz, gdy Demon Słowa zdał sobie sprawę z zaklętej wcześniej mocy, ta będzie się sukcesywnie zwiększać, czyniąc go coraz silniejszym. A Słowo mogło zarówno budować, jak i niszczyć…


Było pewne, że Devin pozostanie ważnym sługą Siegla, jednak tym razem pomoże mu w inny sposób. I nie będzie w tym sam.


Farcuff był o tym święcie przekonany. Niebawem całe Zaświaty dowiedzą się, co takiego planuje Mroczny Hegemon.


A to dopiero początek.

 

.Koniec opowieści pierwszej i drugiej


...Ciąg dalszy nastąpi

_____________________________


[1] Infernalna psychometria – w przypadku Kambiona to umiejętność odczuwania i przeżywania emocji obcych istot, a nawet stawanie się nimi. Służą do tego przedmioty należące do wybranych bytów, mające jakąś historię użytku przez nie.

[2] Bis, bis, bis!

15 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Комментарии


Комментарии отключены.
bottom of page